Gdy jesteś w trakcie rozwiązywania problemu wydaje ci się on tak potwornie ciężki, jakby nierozwiązywalny żadną ludzką, czy nadludzką siłą. Gapisz się tępo w rażące litery całkowie nie wiedząc o co chodzi. No bo ,,jak,,? Odpowiedzi nie ma. Gdy jednak znajdziesz już rozwiązanie zagadki staje się ona tak banalna jak ,,dwa plus dwa,, czy wschód i zachód słońca. Rozwiązane zagadki stają się całkowicie nieatrakcyjne, wręcz nudne. Tak też było z naszym przypadku. Tyle zmarnowanych lat, tyle godzin spędzonych na bezowocnym płaczu, tyle razy krew zmywana z nadgarstków, a rozwiązanie cały czas bezczelnie leżało sobie w budynku, do którego przychodziłem co dzień, tuż przy mej ręce, szyderczo się śmiejąc. Cóż za ironia. Na szczęście (jeśli w ogóle możemy w tym brudnym świecie mówić o tz. ,,szczęściu,, ) to najlepsi będą się śmiali ostatni. Byłem najlepszy. Zawsze i wszędzie.
To było jak kalejdoskop. Kalejdoskop ciemnych barw, bólu i żalu otoczony tandetną ozdóbką z łez, zroszony świeżą krwią. Wiele razy próbowałem sobie potem przypomnieć co się dokładnie wydarzyło, ale pozostanie to chyba wieczną i nierozwiązaną tajemnicą wszechświata. Ale mi to nie przeszkadza. Niech tajemnice pozostają tajemnicami, a śmiecie giną. Taka jest kolejność rzeczy.
Stałem na konturze świetlistej poświaty wydawanej przez wysoką lampę. Jej światło, tak mocno kontrastujące z ciemnością nieboskłonu wręcz oślepiało. Ciemne liście zarysów drzew szemrały nieznośnie jakby chcąc ostrzec mnie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. W oddali jaśniały pojedyncze ślepia aut złowrogo prześwietlając samotną, nieistniejącą już sylwetkę. To na nic. W tym momencie stałem się całkowicie niezauważalny- stopiony w jedność z ciemnością. Przeraźliwie zatrważające uczucie.
Nareszcie. Bezkształtna figurka warknęła cicho. Reflektory miała jeszcze rozżarzone. Ze środka słychać było najnowszą audycję jakiegoś znanego radia. Gdyby ten rechoczący reporter wiedział kto go słucha natychmiast zamilkłby. Figura przesunęła się powolnie wjeżdżając do garażu. Cichy szelest butów wydawał mi się w tak przeraźliwym spokoju pewnym naruszeniem, całkowicie sprzecznym.
Od tąd pamiętam jeszcze mniej. Ale może to i dobrze. Coś tak potwornego…
Zroszone delikatnym deszczykiem schody. Lekko uchylone, skrzypiące drzwi. Długi korytarz podziurawiony od prawej pasmami świateł. Skrzyp podłogi. Duszący zapach czerwonego malibu i taniej whisky. Bezszelestne przesuwanie skrępowanych członków. Spokojne przesunięcie. I ten widok: czwórka napakowanych gangsterów z tymi charakterystycznymi bicepsami i tatuażami. Szczególnie twarz tego po prawej- tak bezlitosna, pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych emocji, maszynka do mordowania i koszenia. Był tam też ktoś jeszcze. Nie dało się go niezauważyć, mentalnie zajmował całą przestrzeń. Jak marne marionetki wyglądali gangsterzy obok, jak nic niewarte śmiecie. To on był tu panem. Sylwetka w pół stopiona z cieniem, ta dominująca, przeraźliwie pewna siebie postawa, uśmieszek kołaczący się gdzieś po przerażliwei ciemnej twarzy. Wystarczyło kilka strzałów. Cztery kule i największe ścierwa ziemi opuściły by ją bezpowrotnie. Ale gdzie w pociąganiu za spust jest zabawa? Czy oni robili o tak? Oczywiście, że nie. Męczyli ofiary, unieruchamiali członki, by cierpiały dłużej. Pokazać im jak to jest. Tak profilaktycznie.
Nie byli żadnym wyzwaniem. Z rozkoszą wsłuchiwałem się w trzask łamanych kości, przyśpieszone oddechy, ostatnie oczywiście, przy mym uchu, zduszone przekleństwa i to wielkie niedowierzanie zmieszane ze strachem. Może trochę przesadziłem- oglądając się po pokoju z czterema bezwładnie rzuconymi ciałami sam do tego dochodziłem. Ale kto żałowałby takich ścierw? Mój wzrok powędrował do Niego. Nasze spojrzenia się spotkały. I dopiero wtedy zaczęła się zabawa.
Złapałem go za szyję. Odpłacił tym samym popychając mnie do tyłu. Oddałem ze zdwojoną siłą. Szklana szafa nie wytrzymała pod naszym naciskiem rozsypując się na milion maleńkich kawałków przeraźliwie mocno ryjących naszą skórę. Natychmiast zmusił mnie do przesunięcia plecami po ostrzu drewnianej komody. Tu wszystko mogło być bronią. Nawet lampa, którą złapałem na chwilę go ogłuszając. Nie zdążyłem jednak dobić, bo odpłacił się rzucając mi w oczy jakiś żrący proszek. Ślepota miałaby mnie zatrzymać? Chyba kpisz! Szybko go podciąłem znów chwytając za gardło. Nienawiść jest jednak najsilniejszym uczuciem świata- czułem jak bardzo jest mi bliski i jak daleki. Jak bardzo oboje pragniemy tego samego- śmierci tego drugiego. Gdy ma krew na chwilę przestała tak gorączkowo wrzeć, a coraz to mocniejsze ciosy musiały w końcu powalić nawet mnie ujrzałem scenę z naszego pierwszego spotkania- włosy okolone słoneczną aureolką, zroszone blaskiem oczka i jaśniutka dłoń wyciągnięta ku mnie. To wystarczyło by nazbyt mocno wylądował w spłowiałym fotelu z moimi paznokciami wbitymi z szyję. Gdy w końcu poczułem krew spojrzałem mu w oczy. Chciałem wiedzieć jak wygląda zwierciadło duszy kogoś takiego. Chciałem wyczytać jakie to uczucie zabić tyle niewinnych istot. Chciałem… lecz po chwili przestałem chcieć. Przez chwilę nie wierzyłem nawet, że to realne, tak bardzo chciałem się mylić! Oczy bywają czasem puste i puściejsze- zamglone, skalane, oczyszczone, samotne i błogie- ale nigdy nie tak puste i pełne zarazem. Nie było w nich ni jednego ludzkiego uczucia, jakby to ścierwo nigdy, przenigdy nie było człowiekiem. Były w nim tylko uczucia najczystszej nienawiści do calusieńkiego wszechświata. Tak jakby nienawidził każdego, najmniejszego atomu zawieszonego w powietrzu i w ziemi. Nienawiść ta lekko stępiona była użytkową logiką i ogromnie rozwiniętym zmysłem przyczynowo-skutkowym, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek dane mi będzie zapomnieć tych czerwono krwistych oczu.
Słowa brzmiały tak potwornie głośno wobec szeptu świata, tak bardzo obco.
-Dlaczego?
-Oh, John- westchnął. To był ten sam głos co w Ex Blanc’e i podczas mordu moich rodziców.- Gdybyś Ty wiedział dlaczego! A odpowiedź jest w śród nas. ,,Jest podstawą istnienia, matrycą wszechświata,,- jak to mawiał mój proboszcz. Chodzi o miłość oczywiście. Gdybym jej nigdy nie doświadczył byłbym najszczęśliwszym pyłkiem unoszącym się we wszechświecie! Na nieszczęście, doświadczyłem jej. Tak, ,,mój malutki,, zakochałem się na zabój. Ale odebrano mi moją małą, słodką kruszynkę. Jestem dobry. Chciałem tylko zachować równowagę we wszechistnieniu. Bo niby czemu oni by mieli mieć miłość, a ja nie? Ona nie należy się nikomu. Twoi rodzice zginęli, bo popełnili najwyższą możliwą zbrodnię- pokochali. Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem.
Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem. Oblizując skaleczoną wargę z gorzkawej krwi nachyliłem się nad jego uchem szepcząc głosem przesyconym jadem:
-Cieszę się, że Ci ją zabrali. Nikt nie powinien kochać takiego ścierwa.
Krzyknął jak zarzynane zwierze. Dokończyłem dzieła zniszczenia. Jego ostatnie słowa były rykiem z piekieł.
-Chciałem... dobrze...
Tak oto w spokojnej, tak bardzo okrutnym, Szopenowskim walcu, gryzącym się z hałasem syren policyjnych spełniłem swoje jedyne od 10 lat marzenie- pomściłem rodziców
To było jak kalejdoskop. Kalejdoskop ciemnych barw, bólu i żalu otoczony tandetną ozdóbką z łez, zroszony świeżą krwią. Wiele razy próbowałem sobie potem przypomnieć co się dokładnie wydarzyło, ale pozostanie to chyba wieczną i nierozwiązaną tajemnicą wszechświata. Ale mi to nie przeszkadza. Niech tajemnice pozostają tajemnicami, a śmiecie giną. Taka jest kolejność rzeczy.
Stałem na konturze świetlistej poświaty wydawanej przez wysoką lampę. Jej światło, tak mocno kontrastujące z ciemnością nieboskłonu wręcz oślepiało. Ciemne liście zarysów drzew szemrały nieznośnie jakby chcąc ostrzec mnie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. W oddali jaśniały pojedyncze ślepia aut złowrogo prześwietlając samotną, nieistniejącą już sylwetkę. To na nic. W tym momencie stałem się całkowicie niezauważalny- stopiony w jedność z ciemnością. Przeraźliwie zatrważające uczucie.
Nareszcie. Bezkształtna figurka warknęła cicho. Reflektory miała jeszcze rozżarzone. Ze środka słychać było najnowszą audycję jakiegoś znanego radia. Gdyby ten rechoczący reporter wiedział kto go słucha natychmiast zamilkłby. Figura przesunęła się powolnie wjeżdżając do garażu. Cichy szelest butów wydawał mi się w tak przeraźliwym spokoju pewnym naruszeniem, całkowicie sprzecznym.
Od tąd pamiętam jeszcze mniej. Ale może to i dobrze. Coś tak potwornego…
Zroszone delikatnym deszczykiem schody. Lekko uchylone, skrzypiące drzwi. Długi korytarz podziurawiony od prawej pasmami świateł. Skrzyp podłogi. Duszący zapach czerwonego malibu i taniej whisky. Bezszelestne przesuwanie skrępowanych członków. Spokojne przesunięcie. I ten widok: czwórka napakowanych gangsterów z tymi charakterystycznymi bicepsami i tatuażami. Szczególnie twarz tego po prawej- tak bezlitosna, pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych emocji, maszynka do mordowania i koszenia. Był tam też ktoś jeszcze. Nie dało się go niezauważyć, mentalnie zajmował całą przestrzeń. Jak marne marionetki wyglądali gangsterzy obok, jak nic niewarte śmiecie. To on był tu panem. Sylwetka w pół stopiona z cieniem, ta dominująca, przeraźliwie pewna siebie postawa, uśmieszek kołaczący się gdzieś po przerażliwei ciemnej twarzy. Wystarczyło kilka strzałów. Cztery kule i największe ścierwa ziemi opuściły by ją bezpowrotnie. Ale gdzie w pociąganiu za spust jest zabawa? Czy oni robili o tak? Oczywiście, że nie. Męczyli ofiary, unieruchamiali członki, by cierpiały dłużej. Pokazać im jak to jest. Tak profilaktycznie.
Nie byli żadnym wyzwaniem. Z rozkoszą wsłuchiwałem się w trzask łamanych kości, przyśpieszone oddechy, ostatnie oczywiście, przy mym uchu, zduszone przekleństwa i to wielkie niedowierzanie zmieszane ze strachem. Może trochę przesadziłem- oglądając się po pokoju z czterema bezwładnie rzuconymi ciałami sam do tego dochodziłem. Ale kto żałowałby takich ścierw? Mój wzrok powędrował do Niego. Nasze spojrzenia się spotkały. I dopiero wtedy zaczęła się zabawa.
Złapałem go za szyję. Odpłacił tym samym popychając mnie do tyłu. Oddałem ze zdwojoną siłą. Szklana szafa nie wytrzymała pod naszym naciskiem rozsypując się na milion maleńkich kawałków przeraźliwie mocno ryjących naszą skórę. Natychmiast zmusił mnie do przesunięcia plecami po ostrzu drewnianej komody. Tu wszystko mogło być bronią. Nawet lampa, którą złapałem na chwilę go ogłuszając. Nie zdążyłem jednak dobić, bo odpłacił się rzucając mi w oczy jakiś żrący proszek. Ślepota miałaby mnie zatrzymać? Chyba kpisz! Szybko go podciąłem znów chwytając za gardło. Nienawiść jest jednak najsilniejszym uczuciem świata- czułem jak bardzo jest mi bliski i jak daleki. Jak bardzo oboje pragniemy tego samego- śmierci tego drugiego. Gdy ma krew na chwilę przestała tak gorączkowo wrzeć, a coraz to mocniejsze ciosy musiały w końcu powalić nawet mnie ujrzałem scenę z naszego pierwszego spotkania- włosy okolone słoneczną aureolką, zroszone blaskiem oczka i jaśniutka dłoń wyciągnięta ku mnie. To wystarczyło by nazbyt mocno wylądował w spłowiałym fotelu z moimi paznokciami wbitymi z szyję. Gdy w końcu poczułem krew spojrzałem mu w oczy. Chciałem wiedzieć jak wygląda zwierciadło duszy kogoś takiego. Chciałem wyczytać jakie to uczucie zabić tyle niewinnych istot. Chciałem… lecz po chwili przestałem chcieć. Przez chwilę nie wierzyłem nawet, że to realne, tak bardzo chciałem się mylić! Oczy bywają czasem puste i puściejsze- zamglone, skalane, oczyszczone, samotne i błogie- ale nigdy nie tak puste i pełne zarazem. Nie było w nich ni jednego ludzkiego uczucia, jakby to ścierwo nigdy, przenigdy nie było człowiekiem. Były w nim tylko uczucia najczystszej nienawiści do calusieńkiego wszechświata. Tak jakby nienawidził każdego, najmniejszego atomu zawieszonego w powietrzu i w ziemi. Nienawiść ta lekko stępiona była użytkową logiką i ogromnie rozwiniętym zmysłem przyczynowo-skutkowym, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek dane mi będzie zapomnieć tych czerwono krwistych oczu.
Słowa brzmiały tak potwornie głośno wobec szeptu świata, tak bardzo obco.
-Dlaczego?
-Oh, John- westchnął. To był ten sam głos co w Ex Blanc’e i podczas mordu moich rodziców.- Gdybyś Ty wiedział dlaczego! A odpowiedź jest w śród nas. ,,Jest podstawą istnienia, matrycą wszechświata,,- jak to mawiał mój proboszcz. Chodzi o miłość oczywiście. Gdybym jej nigdy nie doświadczył byłbym najszczęśliwszym pyłkiem unoszącym się we wszechświecie! Na nieszczęście, doświadczyłem jej. Tak, ,,mój malutki,, zakochałem się na zabój. Ale odebrano mi moją małą, słodką kruszynkę. Jestem dobry. Chciałem tylko zachować równowagę we wszechistnieniu. Bo niby czemu oni by mieli mieć miłość, a ja nie? Ona nie należy się nikomu. Twoi rodzice zginęli, bo popełnili najwyższą możliwą zbrodnię- pokochali. Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem.
Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem. Oblizując skaleczoną wargę z gorzkawej krwi nachyliłem się nad jego uchem szepcząc głosem przesyconym jadem:
-Cieszę się, że Ci ją zabrali. Nikt nie powinien kochać takiego ścierwa.
Krzyknął jak zarzynane zwierze. Dokończyłem dzieła zniszczenia. Jego ostatnie słowa były rykiem z piekieł.
-Chciałem... dobrze...
Tak oto w spokojnej, tak bardzo okrutnym, Szopenowskim walcu, gryzącym się z hałasem syren policyjnych spełniłem swoje jedyne od 10 lat marzenie- pomściłem rodziców
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nowinki kochani~!
Każdy chyba słyszał dziś o Wattpadzie, ''Jeffie the Killerze'' i ''50 twarzach Grey'a''
Wybuchowa mieszanka? Ależ czemu nie? :P
Ja i moja przyjaciółka (o nicku: Creazy_Black_Soul)Nowinki kochani~!
Każdy chyba słyszał dziś o Wattpadzie, ''Jeffie the Killerze'' i ''50 twarzach Grey'a''
Wybuchowa mieszanka? Ależ czemu nie? :P
zaczęłyśmy, właśnie na tej platformie pisać opowiadanie pt.; ''50 twarzy Jeffa the Killer'a''
Znów jestem facetem. I po raz pierwszy klnę. Warto przeczytać ;)