poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 9; Zemsta


Gdy jesteś w trakcie rozwiązywania problemu wydaje ci się on tak potwornie ciężki, jakby nierozwiązywalny żadną ludzką, czy nadludzką siłą. Gapisz się tępo w rażące litery całkowie nie wiedząc o co chodzi. No bo ,,jak,,? Odpowiedzi nie ma. Gdy jednak znajdziesz już rozwiązanie zagadki staje się ona tak banalna jak ,,dwa plus dwa,, czy wschód i zachód słońca. Rozwiązane zagadki stają się całkowicie nieatrakcyjne, wręcz nudne. Tak też było z naszym przypadku. Tyle zmarnowanych lat, tyle godzin spędzonych na bezowocnym płaczu, tyle razy krew zmywana z nadgarstków, a rozwiązanie cały czas bezczelnie leżało sobie w budynku, do którego przychodziłem co dzień, tuż przy mej ręce, szyderczo się śmiejąc. Cóż za ironia. Na szczęście (jeśli w ogóle możemy w tym brudnym świecie mówić o tz. ,,szczęściu,, ) to najlepsi będą się śmiali ostatni. Byłem najlepszy. Zawsze i wszędzie.
To było jak kalejdoskop. Kalejdoskop ciemnych barw, bólu i żalu otoczony tandetną ozdóbką z łez, zroszony świeżą krwią. Wiele razy próbowałem sobie potem przypomnieć co się dokładnie wydarzyło, ale pozostanie to chyba wieczną i nierozwiązaną tajemnicą wszechświata. Ale mi to nie przeszkadza. Niech tajemnice pozostają tajemnicami, a śmiecie giną. Taka jest kolejność rzeczy.
Stałem na konturze świetlistej poświaty wydawanej przez wysoką lampę. Jej światło, tak mocno kontrastujące z ciemnością nieboskłonu wręcz oślepiało. Ciemne liście zarysów drzew szemrały nieznośnie jakby chcąc ostrzec mnie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. W oddali jaśniały pojedyncze ślepia aut złowrogo prześwietlając samotną, nieistniejącą już sylwetkę. To na nic. W tym momencie stałem się całkowicie niezauważalny- stopiony w jedność z ciemnością. Przeraźliwie zatrważające uczucie.
Nareszcie. Bezkształtna figurka warknęła cicho. Reflektory miała jeszcze rozżarzone. Ze środka słychać było najnowszą audycję jakiegoś znanego radia. Gdyby ten rechoczący reporter wiedział kto go słucha natychmiast zamilkłby. Figura przesunęła się powolnie wjeżdżając do garażu. Cichy szelest butów wydawał mi się w tak przeraźliwym spokoju pewnym naruszeniem, całkowicie sprzecznym.
Od tąd pamiętam jeszcze mniej. Ale może to i dobrze. Coś tak potwornego…
Zroszone delikatnym deszczykiem schody. Lekko uchylone, skrzypiące drzwi. Długi korytarz podziurawiony od prawej pasmami świateł. Skrzyp podłogi. Duszący zapach czerwonego malibu i taniej whisky. Bezszelestne przesuwanie skrępowanych członków. Spokojne przesunięcie. I ten widok: czwórka napakowanych gangsterów z tymi charakterystycznymi bicepsami i tatuażami. Szczególnie twarz tego po prawej- tak bezlitosna, pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych emocji, maszynka do mordowania i koszenia. Był tam też ktoś jeszcze. Nie dało się go niezauważyć, mentalnie zajmował całą przestrzeń. Jak marne marionetki wyglądali gangsterzy obok, jak nic niewarte śmiecie. To on był tu panem. Sylwetka w pół stopiona z cieniem, ta dominująca, przeraźliwie pewna siebie postawa, uśmieszek kołaczący się gdzieś po przerażliwei ciemnej twarzy. Wystarczyło kilka strzałów. Cztery kule i największe ścierwa ziemi opuściły by ją bezpowrotnie. Ale gdzie w pociąganiu za spust jest zabawa? Czy oni robili o tak? Oczywiście, że nie. Męczyli ofiary, unieruchamiali członki, by cierpiały dłużej. Pokazać im jak to jest. Tak profilaktycznie.
Nie byli żadnym wyzwaniem. Z rozkoszą wsłuchiwałem się w trzask łamanych kości, przyśpieszone oddechy, ostatnie oczywiście, przy mym uchu, zduszone przekleństwa i to wielkie niedowierzanie zmieszane ze strachem. Może trochę przesadziłem- oglądając się po pokoju z czterema bezwładnie rzuconymi ciałami sam do tego dochodziłem. Ale kto żałowałby takich ścierw? Mój wzrok powędrował do Niego. Nasze spojrzenia się spotkały. I dopiero wtedy zaczęła się zabawa.
Złapałem go za szyję. Odpłacił tym samym popychając mnie do tyłu. Oddałem ze zdwojoną siłą. Szklana szafa nie wytrzymała pod naszym naciskiem rozsypując się na milion maleńkich kawałków przeraźliwie mocno ryjących naszą skórę. Natychmiast zmusił mnie do przesunięcia plecami po ostrzu drewnianej komody. Tu wszystko mogło być bronią. Nawet lampa, którą złapałem na chwilę go ogłuszając. Nie zdążyłem jednak dobić, bo odpłacił się rzucając mi w oczy jakiś żrący proszek. Ślepota miałaby mnie zatrzymać? Chyba kpisz! Szybko go podciąłem znów chwytając za gardło. Nienawiść jest jednak najsilniejszym uczuciem świata- czułem jak bardzo jest mi bliski i jak daleki. Jak bardzo oboje pragniemy tego samego- śmierci tego drugiego. Gdy ma krew na chwilę przestała tak gorączkowo wrzeć, a coraz to mocniejsze ciosy musiały w końcu powalić nawet mnie ujrzałem scenę z naszego pierwszego spotkania- włosy okolone słoneczną aureolką, zroszone blaskiem oczka i jaśniutka dłoń wyciągnięta ku mnie. To wystarczyło by nazbyt mocno wylądował w spłowiałym fotelu z moimi paznokciami wbitymi z szyję. Gdy w końcu poczułem krew spojrzałem mu w oczy. Chciałem wiedzieć jak wygląda zwierciadło duszy kogoś takiego. Chciałem wyczytać jakie to uczucie zabić tyle niewinnych istot. Chciałem… lecz po chwili przestałem chcieć. Przez chwilę nie wierzyłem nawet, że to realne, tak bardzo chciałem się mylić! Oczy bywają czasem puste i puściejsze- zamglone, skalane, oczyszczone, samotne i błogie- ale nigdy nie tak puste i pełne zarazem. Nie było w nich ni jednego ludzkiego uczucia, jakby to ścierwo nigdy, przenigdy nie było człowiekiem. Były w nim tylko uczucia najczystszej nienawiści do calusieńkiego wszechświata. Tak jakby nienawidził każdego, najmniejszego atomu zawieszonego w powietrzu i w ziemi. Nienawiść ta lekko stępiona była użytkową logiką i ogromnie rozwiniętym zmysłem przyczynowo-skutkowym, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek dane mi będzie zapomnieć tych czerwono krwistych oczu.
Słowa brzmiały tak potwornie głośno wobec szeptu świata, tak bardzo obco.
-Dlaczego?
-Oh, John- westchnął. To był ten sam głos co w Ex Blanc’e i podczas mordu moich rodziców.- Gdybyś Ty wiedział dlaczego! A odpowiedź jest w śród nas. ,,Jest podstawą istnienia, matrycą wszechświata,,- jak to mawiał mój proboszcz. Chodzi o miłość oczywiście. Gdybym jej nigdy nie doświadczył byłbym najszczęśliwszym pyłkiem unoszącym się we wszechświecie! Na nieszczęście, doświadczyłem jej. Tak, ,,mój malutki,, zakochałem się na zabój. Ale odebrano mi moją małą, słodką kruszynkę. Jestem dobry. Chciałem tylko zachować równowagę we wszechistnieniu. Bo niby czemu oni by mieli mieć miłość, a ja nie? Ona nie należy się nikomu. Twoi rodzice zginęli, bo popełnili najwyższą możliwą zbrodnię- pokochali. Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem.
Powinieneś się cieszyć, że ich zbawiłem. Oblizując skaleczoną wargę z gorzkawej krwi nachyliłem się nad jego uchem szepcząc głosem przesyconym jadem:
-Cieszę się, że Ci ją zabrali. Nikt nie powinien kochać takiego ścierwa.
Krzyknął jak zarzynane zwierze. Dokończyłem dzieła zniszczenia. Jego ostatnie słowa były rykiem z piekieł.
-Chciałem... dobrze...
Tak oto w spokojnej, tak bardzo okrutnym, Szopenowskim walcu, gryzącym się z hałasem syren policyjnych spełniłem swoje jedyne od 10 lat marzenie- pomściłem rodziców
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nowinki kochani~!
Każdy chyba słyszał dziś o Wattpadzie, ''Jeffie the Killerze'' i ''50 twarzach Grey'a''
Wybuchowa mieszanka? Ależ czemu nie? :P 
Ja i moja przyjaciółka (o nicku: Creazy_Black_Soul)

zaczęłyśmy, właśnie na tej platformie pisać opowiadanie pt.; ''50 twarzy Jeffa the Killer'a'' Znów jestem facetem. I po raz pierwszy klnę. Warto przeczytać ;)

piątek, 3 czerwca 2016

Rozdział 8; Światło


To był istny roler-coster. Odbierałem tylko pojedyncze bodźce. Stukot obcasów. Rozmazane twarze zdziwionych pracowników. Głośny krzyk szefa. Zapach rozlewanego przez nieuwagę atramentu. Nic nie było mnie w stanie zatrzymać. Nie byłem już człowiekiem myślącym (homo sapiens, czy coś takiego). Byłem siłą. Byłem celem. Byłem naczyniem zaprogramowanym do jednej rzeczy: znalezienia sprawcy. Miałem do spełnienia tylko tą misję. Tylko ten jeden cel. Było to moje największe marzenie, ekstaza w najczystszej postaci. Tylko to mogło mnie uszczęśliwić.
Drzwi trzasnęły z niebywałą zgrozą o mały włos nie wylatując z zawiasów. Nawet niebo płakało po jej stracie okalając się barwami najciemniejszej czerni, roniąc strugi swych słonych łez delikatnie opadających na nietrwałą ziemię. A ona nawet się nie broniła. Sama okryta żałobą swe barwy stępiła tak, że wszystko było owite jakby mgłą. Wszechogarniającą szarością. Nie po raz pierwszy poczułem całkowitą integrację z otoczeniem. Tak jakby mój nastrój udzielił się całemu światu. Wiedziałem, że nie będzie mi miał tego za złe, że sam z głębi serca nienawidzi tego, który tak ją skrzywdził. Tak jak ja. Niewiele myśląc odpaliłem silnik i z zawrotną prędkością wyjechałem na ulice. Nie wiem jakim cudem nikt mnie wtedy nie złapał- z tego co wiem jechanie setką, środkiem ulicy jest karalne. Ale to nie było dla mnie ważne. Myślałem tylko o niej. O delikatnej dłoni na mojej własnej. Uśmiechu ukrytego pośród brązu włosków. Szczupłych ramionkach otulających me plecy. To nie mogło zginąć. Nie dziś. Nie teraz. Nie nigdy.
Równomierne, tępe szmery wycieraczek odgarniających szybko strugi deszczu, umożliwiając mi jazdę. Niby dobre, ale tak przepotwornie denerwujące, że normalnie zatrzymałbym auto z piskiem opon i wyrwał złośnice razem z kolorowymi kablami kończąc ich marny żywot. Ale nie dziś. Dziś, wspinając się po krętym zboczu pagórka nie przejmowałem się czymś tak błahym. Dawne ważne sprawy dziś odeszły w niepamięć. Rozglądnąłem się. Jej obecność była wszędzie. Siedziała na krześle obok podziwiając tapicerkę. Patrzyła w me zamknięte oczy mówiąc, że mnie lubi. Przekrzywiała główkę opowiadając skromnie o złapaniu WULF. Nawet gdy próbowałem zapomnieć czółem zapach delikatnych, tanich perfum unoszący się w powietrzu, niknący w oddali. Tak bardzo nie chciłem by odszedł. Chciałem by zawsze siedziała obok mnie w tym starym gracie i uśmiechała się. Nie potrzebowałem dotyku, ni czułości. Po prostu miała być szczęśliwa. Ja chciałem tylko stać obok spełniając każdą jej zachciankę, jako mimowolny niewolnik. Nagle przypomniałem sobie moje wcześniejsze życie. Jeszcze trzy dni temu stałem zgarbiony na przystanku klnąc na cały świat z sercem wypełnionym nienawiścią, a umysł zemstą. Dziś byłem innym człowiekiem. Nie paliłem już. Rzuciłem 10 letni nałóg w trzy dni. Nie nienawidziłem- uwielbiałem. Nie pragnąłem zemsty, a uśmiechu. Jej uśmiechu. Noga sama wcisnęła hamulec. Nie obchodziło mnie to. Ręce trzęsły mi się na kierownicy. Ona mnie zmieniła. Zmieniła mnie każdym swym oddechem. Każdym słowem najmniejszym. Ona była jak woda. Cicha, piękna i nieustająca. 
Złapałem się za głowę. 
Tu mogę tylko przytoczyć cytat z pewnego ciekawego filmu:
,,Kobiety są przerażające. Działam wbrew sobie.,,
Dojechałem w końcu na miejsce. Budynek ten znany mi był lepiej niź własny dom. Rozchlapując wodę na wszystkie strony wbiegłem przez drzwi uhonorowane złotym napisem: ,,Główny oddział Działu Kryminalnego,,. Znali mnie tu aż za dobrze, więc nie miałem żadnego problemu z wejściem. Pouczony tylko przez pulchną sekretarkę i upomniany przez sędziwego starca bibliotekarza, całkowicie olewając ich reakcję, natychmiast wyszukałem niebieską teczkę nadgryzioną zębem czasu. Z drugą poszło mi trochę trudniej, ale mimo wszystko po chwili także trzymałem fioletowy kwadrat z pochyłym napisem: ,, J. i L. Jonson,,. Wspomnienia wróciły. Oczami wyobraźni zobaczyłem tego niewysokiego chudzielca, który co dzień przychodził tu z kubkiem kawy i siadał schylony nad stosem dokumentów chłonąc je w wielką wiarą. Wtedy jeszcze wierzyłem. Miałem ogromne plany na przyszłość: skończyć studia, zostać detektywem i zemścić się na zabójcy rodziców. Co dzień od rana do nocy siedziałem nad nauką, zarobkami i nad właśnie tymi papierami wymyślając największe historie spiskowe wszechczasów. Długi? Złe słowo? Zawiść? Rywalizacja? Gdy już prawie dochodziłem do sedna problemu pojawiły się ich roześmiane twarze bez krzty oszustwa, przepełnione miłością. I wtedy cały misterny plan sypał się jak domek z kart. Nie mogli by. Byli dobrzy do szpiku kości.
Otworzyłem starą teczkę. Znałem to wszystko na pamięć. Jednak pewniej czułem się widząc tak dobrze znane litery, nabrudzony kawą papier. Obok zaś poległy dokumenty dotyczące jej rodziców. Ona sama akt nie posiadała, ale to nie był problem. Lata nauki nauczyły mnie jak czytać takie dokumenty. Po chwili już wiedziałem: Lara i Jakub Jonson, lat aktualnie 50, byli dwadzieścia lat wcześniej świadkami wypadku jakiegoś vipa, przez co dorobili się własnych akt. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie było w nich miejsca zamieszkania. Nie, nie chodzi o samo miejsce ( o takie rzeczy proszą zawsze), chodzi o nazwę Clavetown. Clavetown. Tyle razy słyszałem tą nazwę z ust mej babki, że nie mogłem o niej zapomnieć. Clavetown było przez całe dzieciństwo miejscem zamieszkania moich rodziców. Tak samo jak Jakuba Jonson i Lary Bridże- przyjaciół rodziców z dzieciństwa. Zawsze opowiadali o kimś jeszcze. Mężczyźnie… Nieco zwariowanym, sadystycznym… Studentka przechodząca wtedy obok mnie prawie nie dostała zawału, gdy dwie teczki spadły na jej wyciągnięte ręce. Ale nie miałem czasu na prośby. Wstąpiła we mnie nowa siła. Byłem o krok od rozwiązania zagadki. 
-----------------------------------------------------------------------------------------
Przechadzałam się spokojnie po czarnym korytarzu. Lekko prześwitujący sufit przepuszczał doń pojedyncze promienie słońca, które delikatnym blaskiem otaczały przestrzeń wokół mnie. Szarość mieszała się ze złotem. Nogi niosły mnie same. Nie chciałam, by przestały. Niczego nie chciałam. Nie byłam już istotką myślącą. Byłam tylko naczyniem zaprogramowanym na bezruch. Na zachwyt i całkowitą pustkę. Ile tak szłam? Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że czegoś nie ma. Coś mi zabrano. Coś odeszło. To wydawało mi się tak ogromnie ważne, że nie potrafiłam zapomnieć, choć chciałam. Spojrzałam na ramiona. Całe były w bliznach i nakłuciach, niektórych wcale nie wygojonych. Przypominało mi to ręce kogoś innego. Nie wiedziałam kogo. Skupiłam się. Ex Blance. Białe mankiety. Duszący gorset, który mu się podobał. Odbicie w lustrze. Kto to? Przystojny. I nagle pojęłam. Fajerwerki rozbiły się w mej głowie barwiąc świat kolorami tęczy i nie tylko.
A on tam stał.


_____________________________________________________
Opinię? Komentarze? Niedomówienia? Bardzo chętnie przeczytam 

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 7; Depresja potwora


Rytmiczne opadanie kropel wody przez nieszczelną rurę. Akompaniujące mu denerwujące tykanie ręcznego zegarka odbijało się o puste ściany więzienia potwora. Zdychająca jarzeniówka ostatkiem sił, z cichą determinacją okalała metalową tablicę, na której wisiało osiem ludzkich żyć. Tak, już osiem. Przez jeden wieczór ten świr zamordował dwójkę ludzi. Dziś o piątej jedną, a godzinę temu ostatniego. Osiem osób. Osiem osobnych żyć. Niczemu nie winnych, zwykłych cywili. Niepowiązanych ze sobą biedaków. Wpatrywałem się w tą tablicę niczym w sposób wiecznego odkupienia szepcząc skrótowe dane jak manty.
Ilość ofiar: osiem.
Miejsca zbrodni: zaludnione
Powiązania: zero.
I tak od nie wiadomo jak długiego czasu. Już nie liczyłem czasu. Czas nie istniał. Świat nie istniał. Nic nie istniało. Istniała tylko logika zabójcy. Jego motyw. Jego słabe punkty. I jego kolejny cel. Nic nie zjem, nie wypiję, nie wyjdę z tego pokoju, póki nie odnajdę tego popaprańca. Całkowicie zadurzyłem się w jego chorym świecie. Oczyma widziałem tylko jeden obraz: moje dłonie na jego brudnej szyi. Wręcz czułem paznokcie wrzynające się w skórę, krew spływającą po palcach, jego ostatni oddech na mej skroni i w końcu jego martwe ciało odziane w błoto, przyozdobione koralami pełzających robali, wykrzywione ostatnim grymasem. Już nie miałem skrupułów. Oczy szeroko otwarte, granice zatarte. Jedynym moim jest jego śmierć.
Metalowe drzwi antypożarowe skrzypnęły donośnie echem odbijając się po ciemnej piwnicy. Tak, właśnie tu miałem teraz ,,biuro''. Po prostu do pracy wróciłem w takim stanie, że wręcz bałem się o bezpieczeństwo innych. Bo pomyślcie: jakiś głupek składający kondolencję, nożyczki, nagły ruch ręką. W wypadku takiej sytuacji i pomyślnego trafienia w głowę delikwenta zabiłbym niewinnego człowieka. Bezpieczniej było żebym został sam. Byłem potworem. Nie mogłem pracować z normalnymi. W ogóle nie zareagowałem na to wtargnięcie. Nadal ślepo wpatrywałem się w tablicę. Drzwi zatrzasnęły się. Coś brzęknęło o podłogę.
-John...-to był głos Jakuba. Zdziwiłem się. Nie bał się? Powinien.-przyniosłem Ci jedzenie. Siedzisz tu już tyle czasu, musiałeś zgłodnieć. Jak... jak się czujesz?
Pierwszy raz słyszałem go w takim stanie. Głos mu się załamywał, mówił cicho, prawie szeptał. Z perspektywy czasu widzę jak bardzo mu na mnie zależało. Wtedy, niestety, jedynie mnie wkurzał. Bałem się mu spojrzeć w oczy, by nie wybuchnąć. Nie odpowiedziałem, nawet się nie poruszałem. Musiałem go znaleźć. Tylko to się liczyło.
- John...?
Dalszy brak reakcji.
- Brachu... wszyscy cierpimy.- zaczął się do mnie zbliżać, wolnym, acz stanowczym krokiem. Poczułem się jak zwierz w klatce.- Tak to już jest i glina wie to najlepiej. Wiele jest niewinnych cierpiących, wielu z nich nie możemy pomóc. Naszym zadaniem jest tylko znalezienie grzeszników. Nie pomożesz Ann siedząc tu i wpatrując się w tablicę piątą godzinę. Wyjdź, proszę. Prześpij się. Jutro podejdziesz do tego na trzeźwo, pomogę Ci. Będzie dobrze...
Położył mi rękę na ramieniu. Próbowałem. Przysięgam, że próbowałem się powstrzymać. Ale nie mogłem przeboleć tego co powiedział. Z taką lekkością wypowiadał imię tej, która mogła się już nigdy nie wybudzić. Z taką gracją rzucał na wiatr słowa o ,,powołaniu gliny,,. Z taką głupotą mówił, że ,,wszystko będzie dobrze,,. Nie mogłem już siedzieć spokojnie. Czułem, że jeśli nic nie powiem słowa rozsadzą mnie od wewnątrz. Wywołałem więc wybuch kontrolowany pozwalając słowom płynąć jak wartka rzeka śmierci. Popatrzyłem na niego pustymi oczami, które mogłyby zabijać. Zrzuciłem rękę z ramienia.
- ,,Będzie dobrze,,?! Jesteś tak głupi, czy takiego udajesz?! Nie będzie dobrze! Już nigdy!!! Dopóki nie dopadnę tego gnoja nie ma nic innego! Ona jest nieprzytomna, rozumiesz?!! Może się już nigdy nie obudzić!!! Mówisz o bólu jakbyś go znał! Nie masz pojęcia co to ból! Wyjdź, bo inaczej pokarzę ci jego prawdziwe oblicze!!!
Echo rozniosło się po korytarzu potęgując potęgę moich słów. Dopiero teraz doceniam jakiego mam dobrego szefa- każdy inny wyrzuciłby mnie na zbity pysk nie patyczkując się zbytnio. Lecz Jakub Yellow taki nie był- odwrócił się, jakby w ogóle nieporuszony bluźnierstwem ukrytym w mych słowach i otworzył drzwi. Na odchodnym rzucił jeszcze:
-Jakbyś czegoś potrzebował to wiesz gdzie jestem...
Odpowiedziały mu norzyce wbite na pięć centymetrów w metal drzwi. Jak dobrze, że zdążył je zamknąć! Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym wtedy trafił. Zabiłbym jedynego przyjaciela... Wtedy nie myślałem jednak o konsekwencjach. Byłem nieobliczalny.
Jednakże Jakub zrobił więcej dobrego niżby mógł się spodziewać. Na kilka sekund odwróciłem głowę, y wycelować. I te kilka sekund były dla mnie zbawienne. Całkowicie wyczyściły mój umysł. Gdy znów bowiem spojrzałem na tablicę doznałem tak dziwnego uczucia, że o mały włos nie spadłem z krzesła. Zobaczyłem jej malutką dłoń kreślącą coś na zdjęciach zwłok. Nie myślałem logicznie- nie zastanawiałem się co robię ja, ani ona- po prostu chwyciłem marker i począłem poprawiać ślady po niej. Czułem, że jest bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Marzyłem by już zawsze zaznaczać ślady jej rąk, być jej dobrowolnym niewolnikiem. Jednakże nagle przestała. Błagam nie! Rączka mojej Annie zniknęła.
Obudziłem się na podłodze. Nie wiem co tak niszczycielsko zadziałało na mój organizm. Pewnie te kilka godzin bezruchu połączone z nagłym stresem i wielką odpowiedzialnością posypane odrobiną Ale to może lepiej? Psychopaci boleśniej mordują. Siadłem i popatrzyłem na tablicę. Przez chwilę patrzyłem się nań jak jakiś przygłup. Bo nim byłem. Debil! Jak można nie zauważyć przez tyle godzin tak prostej rzeczy? Powstrzymałem gniew skupiając się na faktach. Widmowa ręka mojej nieprzytomnej asystentki wskazała mi sposób ułożenia kończyn ofiar. Brzmi logicznie. Błękitny marker zaznaczał kontury nóg, które układały się w rażący po oczach napis: ,,Mój skarb,,. Mój skarb. Mój skarb... Mamusia tak do mnie mówiła.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Czytając to na tyle cicho, by nikt zza ściany nie posądził mnie o bycie psychopatą  stwierdzam, że normalna to ja nie jestem ;) Ale to może i dobrze... Akcja się rozkręca. Chcecie dalej?
PISZCZIE

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 6; Klatka umysłu...

Siedziałem obok jej łóżka. Oplotłem świat wokół mnie. Biel, biel w oczach, a w duszy cień. Niczym w psychiatryku. Nie. Ludzie w psychiatryku nie panują nad sobą. Ich umysły są wypaczone, nie rozumieją i nie wiedzą co czynią. A ja wiedziałem. Zdawałem sobie sprawę z każdego popełnionego błędu. Zawsze. Ból topiłem w alkoholu i niezliczonej ilości petów. W odrzucającym, gburowatym zachowaniu. Jakoś to leciało. Znieczulone życie w znieczulonym świecie. Myślałem, że cierpię. Okłamywałem sam siebie. Nie cierpiałem. Jej nieruchome ciało podpięte przeźroczystymi rurkami do życiodajnych sprzętów tak szczupłe i delikatne- to było prawdziwe cierpienie. To co czułem wcześniej nie umywało się nawet do bólu, który dziś rozrywał mi piersi. Nie rozumiałem ,,czemu?''. Zawsze była miła i dobra. Cały czas się uśmiechała. Nigdy nie odmawiała pomocy. Była przykładną uczennicą. Była silna i wierna swoim ideą. Czemu to spotkało ją? Czemu niewinni muszą cierpieć za błędy winnych? To niepojęte. Niesprawiedliwe niczym życie. Gdybym to był ja... cieszyłbym się. To nic dla takiego zwyrodnialca jak ja. Już dawno powinienem iść na odstrzał. Nikt by nie płakał. Ale ona?! Czmże zawiniła? Za co ją ukarałeś? Drzwi trzasnęły. Pielęgniarka siedząca okrakiem na jakimś dziadku reanimowała go zawzięcie. Krzykliwy sygnał śmierci rozniósł się po całym szpitalu. Zamknąłem oczy wsłuchując się weń z rozkoszą. Jakże kruche jest ludzkie życie. Wystarczy jeden powiew by je zakończyć.
Starca odwieziono na salę operacyjną. W pośpiechu naciągając gumowe rękawiczki śpieszył się tam TEN doktor. Nasze spojrzenia się spotkały. Przypomniałem sobie wcześniejszą z nim rozmowę:
,,-Co z nią?
- Niestety nie najlepiej, ale mogło być gorzej. Zapadła w śpiączkę. Wyniki nie wykazują jednak żadnych obrażeń wewnętrznych. Oprócz mocnego przemęczenia i odwodnienia była zdrowa. Coś musiało stać się z jej psychiką. Najpewniej był to niespodziewany, mocny cios psychiczny. Jeśli był zaplanowany i zadany przez wykwalifikowaną osobę to bardzo ciężko będzie jej z tego wyjść.,,
Gdy to usłyszałem nogi się pode mną ugięły.Pociemniało mi w oczach i umyśle. Świat zawirował wszystkimi kolorami szarości. Nie, nie mogło być. gorzej. Nie dla mnie. To była moja wina. Nie wiedziałem czemu, ale moja. Gdybym jej wtedy nie puścił. Gdybym był silniejszy teraz byłaby przytomna. Śmiałby się, a nie leżała uwięziona we własnym ciele. Wiedziałem jak cierpiała. Jej umysł pracował prawidłowo, lecz ciało nie spełniało poleceń. Była niczym w klatce samej siebie. Wyobrażałem sobie jej przeźroczystą kopię uderzającą piąstkami o wnętrze ciała. Ta niemoc zapanowania nad własnym ja była najgorsza. Nie ważne czy płakałeś, czy krzyczałeś, czy błagałeś o pomoc, nikt nie przybył Ci z odsieczą. Przechodzili tylko obok dyskretnie kiwając głowami.
Nic z tego nie będzie.
On już umarł.
Położyłem swoją dłoń obok jej. Nie potrafiłem jej jednak dotknąć. W tym momencie oddałbym wszystko aby tylko wstała i swym przesłodkim głosikiem zapytała gdzie jest. Gdyby tylko chodziło o coś możliwego do przeszczepu... Oddałbym jej wszystko- od nerek, po płuca, samo serce bym jej oddał, do ostatniej kropli krwi, by tylko wstała. By choć raz jeszcze się uśmiechnęła.
Nagle stał się cud. Moja ręka otarła się o coś ciepłego. Na początku nie zareagowałem pusto wpatrując się w nikły punkt innej rzeczywistości. Czując jednak niezwyciężoną ciekawość mózgu obróciłem wzrok ku jej ręce. Poruszyła się. Jej doń położona była na mojej, choć chwilę wcześniej leżała trochę dalej. Z ogromną nadzieją popatrzyłem na jej twarz. Powieki nadal były opuszczone, jednakże kąciki ust podniosły się nieznacznie. Pięścią uderzyłem o metal łóżka. Dlaczego ona?! Dlaczego akurat ona?! Nawet nieprzytomna próbowała mnie pocieszyć, choć sama mogą już nigdy nie wstać! Chciało mi się płakać. Chciało mi się burzyć. Chciało mi się... Delikatnie ucałowałem jej dłoń i odłożyłem obok. Ostatnie spojrzenie. W myślach obiecałem jej coś najważniejszego przez te 10 lat. Wybiegłem z sali. W oddali usłyszałem jeszcze niknący głos lekarza:
-Proszę pana! Gdzie pan idzie?!
- Nie jestem ,,pan,, tylko John.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Ciemność. Ciemność i pustka. Ogromna. Nieograniczona. Jakby coś wciągnęło mnie w piekielną otchłań. Co to było? Emily? Nie, ona jest szczęśliwa tam w Niebie. Też nie, oni odpoczywają w domu... Już pamiętam. Byliśmy na tej akcji w Ex Blance. Wiem, że to była tylko akcja służbowa, ale... Tak strasznie mi się podobało! Nigdy nie byłam na takim balu. Przepych tego miejsca wbił mnie w przysłowiowy fotel. To światło, tysiące iskier pod nogami i w głowach. Piękno w najczystszej postaci. Chciałam do nich dołączyć. Ale się bałam. Nie starczyło mi odwagi by go poprosić... I wtedy dostał tego e-mensa. Myślałam, że się zdenerwuje, ale on zareagował inaczej. Miał takie dzikie iskierki w oczach. Zaprosił... mnie do tańca! W jego ramionach czułam się wolna. Bezpieczna. I kochana. Już nie miałam potrzeb. Potrzebowałam tylko jego. Jego oczy błyszczały nieukrywanym zachwytem, a ja wiedziałam, że moje błyszczą tak samo. Nie dana nam była jednak wieczność. Wokół zapanowała ciemność. Bałam się. Wtedy gdy to się stało też było ciemno... Moje ramiona przytuliły go mocno. To było tak naturalne jak wdech i wydech, dzień i noc. Chciałam wtedy tylko aby też mnie przytulił. Moje marzenie się spełniło.
Poświęciłam się za niego. Poświęciłam się za niego. Wiedziałam, że nie dam rady tylu napastnikom, ale chciałam to dla niego zrobić. Chciałam żeby żył. Ze mną czy beze mnie- nie ważne. Najważniejsze żeby choć raz zaciągnął się powietrzem. Zobaczył okolony czerwienią wschód słońca. Wyciągnął do kogoś kojące ramiona tak jak to zrobił do mnie. Nie liczy się nic więcej. Tylko jego szczęście.
John... tęsknię.
_______________________________________________________________________________
Po raz pierwszy na tym blogu wprowadziłam narrację ze strony Ann. Jak to się podoba? Ten styl będzie się ciągnął do końca więc w razie zadowolenia/niezadowolenia pisz!

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 5; Bal bez Happy End'u



 Ubierałem się. Stojąc przed lustrem niezgrabnie zapinałem grube guziki białej koszuli zastanawiając się co musiałem wziąć żeby się na to zgodzić. Na pewno coś mi dosypali do kawy… Musieli, przecież nie zgodził bym się na wyjście na bal z Ann do najbardziej ekskluzywnej miejscówki dla wipów w mieście. Tak, dałem się namówić na tą imprezę. Na zewnątrz oczywiście okazywałem ogromną niechęć bocząc się na wszystkich, którzy tylko o tym wspomnieli i chodząc z miną tak posępną, że wręcz zabierającą szczęście przypadkowym przechodniom, w środku jednak byłem podekscytowany. Kiedyś często chodziłem na takie imprezy. Rodzice byli ,,szychami,, i chwalili się gdzie mogli młodym ,,dziedzicem,,. Przez właśnie taką swoją lubość do dobrej opinii i ogromnego towarzystwa zginęli. Po ich śmierci nigdy nie byłem na żadnym balu. Całkowicie oddałem się pracy. Teraz żałowałem. W głębi serca muszę przyznać, że takie przygotowania są nawet… miłe?
Od dawen dawna w sercu mym panował mrok. Zabite uczucia czaiły się w nim czekając na okazję do ucieczki. I gdy tam wtedy weszła, tak piękna, w czerwieni i złocie poczułem, że promyk jasnego światła oświetla je i zaprasza do miłości i radości. Jak to się mówi… zatkało mnie, ale to co czułem wewnątrz jest wręcz nie do opisania. Jasne włosy opadające kaskadami na odsłonięte plecy. Czerwień opływająca jej zgrabne ciało, tak wyraźnie podkreślająca je. Malutkie nóżki w złotych opasach. Czerwone jak wino usta i ten wzrok, tak zniewalający… kuszący? ,,Opanuj się zboku!- krzyknąłem do siebie- Nie pamiętasz? Jesteś zatwardziałym gburem, ignorantem i powolnym samobójcom. Ona zasługuje na kogoś lepszego…’’ Spojrzałem w jej oczy. Gdy mnie ujrzała zgarbiła się nieco, a na jej policzkach zajaśniały rumieńce. Spuściła główkę.
-Wyglądam źle, prawda?- spytała. Pomyślałem wtedy, że akurat ona nawet w pidżamie w jednorożce wyglądałaby ślicznie. Podeszła do mnie, a ja przysunąłem się i będąc już bardzo blisko jej twarzy szepnąłem:
-Nigdy nie nie doceniaj siebie.
Czemu? Chciałem żeby to wiedziała. Mam być jej nauczycielem? Dobra. Ale na moich zasadach.
-Pomóc?- spytała patrząc na nierówno zapiętą koszulę. Obserwowałem jak zgrabnie rozpina jej guziki. Przez przypadek dotknęła przy tym mojego ciała. Tak dawno nikt mnie nie dotknął… Moje ciało pragnęło bliskości. Gdyby nie te lata ćwiczeń samokontroli pewnie teraz.. Nie, nie, nie! Zamknij się zboku, bo Ci przyłożę!...Sprawne zapięła moją koszulę, w której, nie chwaląc się, wyglądałem nadzwyczaj dobrze. Założyła mi krawat delikatnie związując pod szyją. Potem zabrała się za mankiety. Nagłe olśnienie naszło mnie jak grom z jasnego nieba. Nie! Wyrwałem jej rękę i przyłożyłem do torsu. Nie możesz tego wiedzieć Ann. ,,To nie dla tak delikatnych,, zdawałem się krzyczeć, jednak ona delikatnie, acz stanowczo pociągnęła moją rękę za nadgarstek i odpięła mankiet. Tam ukazały się wszystkie moje nieprzespane noce, wszystkie chwile, gdy samotne łzy spływały po policzku czekając na otarcie, cały okres żałoby. Robiłem to codziennie, wytrwale, traktowałem niczym odrębną wiarę. Mimo wszystko nie chciałem już żyć. Nie miałem po co. Nie miałem dla kogo… Była przerażona. Spojrzała na mnie oczami wypełnionymi bólem, a po jej policzku pociekła samotna łza. Ujęła mój nadgarstek i przysunęła do ust. Jej wargi były tak przyjemnie ciepłe i kojące. Potem stanęła na paluszkach, aby sięgnąć mego ucha i szepnęła:
-Nie rób tego więcej. To nie rozwiązanie. Rozwiązaniem jest radość, a radość jest miłością.
Już od kilku godzin chciałem ją spytać. Chciałem z nią iść na ten bal, ale to co wczoraj zobaczyła… Nie chciałem by robiła to tylko z obowiązku.
-Jeśli nie chcesz Ann, nie idź. Twoja siostra…
Uśmiechnęła się i przerwała mi:
-Emilly zawsze mówiła, że za mało wychodzę. Cieszyłaby się, że idę na bal. Nie lubiła czarnego. Nie chciałaby żebym go nosiła.
To była magiczna chwila. Nigdy nie wybaczę osobie, która ją przerwała. Był to oczywiście grubas z pączkiem, bo któżby inny (nigdy nie ufajcie grubasom z pączkami). Jakub Brown wszedł z impetem do przebieralni mężczyzn i, jakby nie zauważając, że przerwał ważny moment rzekł:
-Wszystko już gotowe. Podesłałem trochę ekipy (żołnierzy i saperów) na ten bal, ale wielu nie udało się przemycić, bo tylko 15. Liczę na to, że więcej nie trzeba będzie. Przyjedziecie pod Ex Blance czarną limuzyną i szybko wejdziecie do środka. Nie rozmawiajcie z nikim, ale zachowujcie się naturalnie. Miejcie wszystko pod kontrolą i nie wróćcie za późno.- ostatnie zdanie było tylko niezbyt udanym żartem w świetle późniejszych wydarzeń, ale wtedy nas to nie obchodziło. Jakże byłem głupi! Gdybym wtedy zareagował…
Staliśmy za podłużnym barkiem w cieniu ogromnej sali. Goście powoli schodzili zapełniając całą salę bogato zdobionymi sukniami i markowymi, czarnymi garniturami. Nikomu nie zazdrościłem, bo też wyglądałem świetnie, ale na jej twarzy widziałem niepokój. Bała się, że jest brzydsza? Powtórzyłem jej jeszcze raz:
-Nigdy nie nie doceniaj siebie-i dodałem:- Nie wychylaj się. Gdyby była szczelanina kładź się płasko na ziemi lub uciekaj jak najdalej.
-Rozumiem.-dopiero później miałem zrozumieć co to oznaczało.
Orkiestra zaczęła grać. Pierwsze nuty klasycznego walca zabrzmiały odbijając się o stare mury. Zgrabne pary poczęły majestatycznie tańczyć. Nagle coś zabrzęczało w mojej kieszeni. Wyjąłem zeń starą Nokię (tz. Opancerzoną, lub Niezniszczalną) i przeczytałem: ,,Zaproś ją do tańca,,. Nie wiem jakim cudem, ale napisał to Brown. Obserwował nas? Wychyliła się, by przeczytać esemesa. Nie zabrałem ręki. Zaczerwieniła się i szepnęła:
-Nie musisz. Nikt nigdy mnie nie zaprosił…
W tym momencie doznałem czegoś jakby ,,ściągnięcie maski,,. Nabrałem chwilowej energii i wewnętrznej siły. Nawet taki burak jak ja był zapraszany do tańca, a co dopiero taka ładna dziewczyna. Wyciągnąłem doń dłoń i szarmancko spytałem:
-Zatańczy pani ze mną?
Zaśmiała się ręką zasłaniając usta. Podała mi dłoń.
-Nie ,,pani,, tylko Ann.
Wyszliśmy na środek Sali. Niepewnie chwyciłem ją w pasie. Nie odsunęła się z krzykiem. Dobry znak. Wyciągnąłem rękę w bok. Z przestrachem położyła mi rękę w pasie. Później chwyciła moją wyciągniętą dłoń. Niepewnie się uśmiechnęła. I wtedy się zaczęło. Majestatycznie poruszaliśmy się w rytm tylko dla nas słyszalnej muzyki. Niczym żywioły; piękne i idealnie skuteczne. Mimo swojej maleńkiej postury była tancerką idealną. Mimo, że ja tu prowadziłem nie przeszkadzało to małej Annie. Czułem, że jest bliżej niż ktokolwiek inny. Mogę szczerze przyznać, że to była pierwsza moja szczęśliwa chwila od 10 lat. Chciałbym przez wieczność czuć jej dłoń na mym biodrze i jej oddech koło ramienia. I kto wie; może dana by nam była wieczność? Gdyby nie…
Światła zgasły. Jakaś gruba dama krzyknęła z przerażenia drugim końcu sali. Zbulwersowany mężczyzna ,,cicho,, ( czyli tak żeby każdy usłyszał) począł się żalić, że za cenę, którą zapłacił powinien mieć pierwszorzędny bal, bez takich wpadek. Lecz ja tego nie słyszałem. Interesowały mnie tylko jej ręce na moich plecach. Kurczowo ściskała śliską tkaninę garnituru kładąc mi główkę na piersi. Cała się trzęsła. Stałem jak urzeczony. Moje ramiona bezwiednie ją otuliły.
-Nie bój się. Jestem tu.
Nie wiecie nawet jak później żałowałem tychże zdań. Wtedy jednak nie wiedziałem jeszcze co mnie czeka i mocniej przycisnąłem ją do piersi. Uspokoiła się i przestała trząść. Czuła się … bezpiecznie? Nawet sobie nie potrafiłem zapewnić bezpieczeństwa, a co dopiero jej.
Wtedy usłyszałem ten głos. Rozpoznałbym go zawsze i wszędzie. To ten potworny głos zapowiedział najgorszą śmierć w moim życiu. Ten głos dosłownie zabił dawnego mnie.
-Witajcie wszyscy!- zapowiedział z potworną radością-Jak się bawicie?
Sięgnąłem po pistolet ukryty pod garniturem. ,,Zabawmy się gnojku,,
-Ale nie zajmujmy się tymi całymi ,,grzecznościowymi ceregielami,,. Przejdźmy do rzeczy. Nie chcę niepotrzebnych ,,ofiar,,. Jeśli spełnicie warunki przeżyjecie. Warunki są proste: biegnijcie do wyjścia i głośno krzyczcie. Ten kto nie spełni warunków umrze. Umrze też ten kto wejdzie na drugie piętro. Miłej zabawy!
Wtedy wszystko się zaczęło. Cały obraz nagle się zamazał. Pamiętam tylko nędzne fragmenty. Krzyk. Lament. Ewakuacja. Ochrona próbująca uspokoić gości. Bez skutku. Widziałem to tylko przez ułamek sekundy, bowiem zostałem popchnięty. Z wielkim impetem, niespodziewanie i, co najważniejsze, skutecznie. Puściłem pistolet. Głową uderzyłem o kant stołu. Na sekundę straciłem przytomność.
Teoretycznie mogłem wtedy wstać. Obrażenia głowy były znikome, prawie żadne, mógłbym wstać i pobiec za nią. Mógłbym. W praktyce na niewiele się zdała teoria. Byłem oszołomiony. Ręce trzęsły mi się jak przy napadzie padaczki. Z głowy tryskała krew spływając powoli po gładkiej skroni. Częściowo straciłem pamięć. Pamiętałem tylko jeden obraz. Jej twarz. Jej uśmiech. Jej oczy. Czułem, że coś jej grozi. Coś bardzo, bardzo złego. Nie pamiętałem co, ale samo przeczucie, że mogłoby się jej coś stać wywołało we mnie ogromną wolę walki. Chwiejnie wstałem. Niczym po ostro zakrapianej imprezie, zataczając się pobiegłem po schodach. Wywaliłem się przy tym raz, czy dwa, ale nie zważając na obrażenia gnałem dalej. Wbiegłem do pierwszego pokoju. I zobaczyłem taki oto widok: dzielna studentka mierząca krótkim pistoletem do faceta w kominiarce. Nie miała szans-facet miał karabin, nawet, jakby dostał, to zanim umarłby rozstrzelałby ją po wszystkich kątach. Wiedziała o tym, ale się nie poddawała. Zerwałem się do biegu. Światło zgasło. Stanąłem jak wryty. Po chwili znów się zapaliło, lecz ukazało obraz całkiem inny niż poprzednio. Tym razem było ich trzech i każdy miał po pistolecie maszynowym. Jeden z nich miał też coś jeszcze- małą Ann z ustami zasłoniętymi dłonią i moją bronią przyłożoną do skroni. Widziała mnie. Jej wzrok krzyczał: ,,Nie podchodź!,, nie słuchałem jej jednak. Wyjąłem drugi pistolet. Moja trzęsąca się ręka nie rozumiała bynajmniej konsekwencji tego strzału. Jeśli trafię zabiję gnoja-wygram- jeśli chybię zabiję Ann-przegram. Wycelowałem. Westchnąłem. Nigdy jeszcze nie zależało mi tak na czystym strzale. Wtedy stało się coś niebywałego. Bandzior zaskamlał charakterystycznie i rzucił się do tyłu łapiąc za widomą część ciała. Teraz to Ann panowała nad sytuacją. Całkowicie skupiona, pewna siebie i trzymająca w dłoni pistolet. Każdy inny wycelowałby w resztę mężczyzn i strzelił. Ale nie ona. Przyłożyła sobie pistolet do piersi. Nie mogłem patrzeć na morderczą lufę w każdym momencie mogącą rozerwać jej delikatne serduszko. Spokojnie powiedziała:
-Poddajcie się. Daję wam jedną szansę. Jeśli tego nie zrobicie padnie jeden strzał. W tej Sali są kamery monitorujące boki, ale nie ma żadnej w środku. Na nagraniach zobaczą was, z pistoletami w moją stronę i usłyszą strzał. Za zabójstwo policjanta grozi krzesło elektryczne. Poddajcie się, albo dajcie spalić.
Mimo takich malutkich kłamstewek jak np. kamery, których tu nie było i jej bycie policjantką, to przemówienie było świetne. Nigdy jeszcze nie widziałem jej takiej zdecydowanej i pewnej swego. Dzięki temu osiągnęła cel- przestraszyli się. Nerwowo patrzyli po kontach sali próbując dojrzeć ukryte kamery, słabsi cicho skomleli na myśl o krześle elektrycznym. Lecz znów nam przeszkodzono. Światło zgasło.
-Jesteście interesujący mali detektywi.-to znowu był ten głos. Zimne ciarki przeszły mi po plecach.- Chociaż wy nie jesteście nudni. Reszta jest tak przeciętna… Tak jak Twoja siostra Ann. Ależ ona wyła! Miała ładny głos gdy błagała o puszczenie, gdy mówiła jak Cię kocha i jacy wspaniali są wasi rodzice…
Krzyknęła przeraźliwie. Podłoga zaskrzypiała, okno posypało się na kawałki. Ciężki pistolet upadł na ziemię. Światło znów się zapaliło. Bandyci zniknęli, rozpłynęli się w potłuczonym szkle szyby. Nie zauważyłem tego jednak. Widziałem tylko ją, bezwładną na podłodze, zastygłą w krzyku rozpaczy i gniewu, a po jej policzku spłynęła samotna łza, której już nigdy nikt miał nie otrzeć.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Muszę się do czegoś przyznać- dążę do skończenia historii i naszego bloga. Chcę po prostu zacząć zajmować się czym innym i kończę sprawy wcześniejsze. Nie zmienia to jednak odwiecznego pytania: Podobało się? Skomentuj!

wtorek, 24 listopada 2015

,,Opowiadanie z dreszczykiem,,

Dziś wyszedł pierwszy nakład gazetki szkolnej, której jestem niedocenianą redaktorką :)
Prowadzę tam kącik modowy (nie żebym się na tym znała :P ) i opowiadanie kryminalne.
Oto jego pierwsza część:
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przewrócił oczami z wyraźnym poirytowaniem.
-No chodź, będzie fajnie!
-Tak, będzie ,,super,, fajnie… A najfajniej jak znajdą cię po tygodniu nożem w brzuchu i wnętrznościami porozrzucanymi po kątach. Po prostu cudownie!
-Jak zawsze przesadzasz. Przecież wiesz, że go już od dawna tam nie ma.- przysunął się odrobinę bliżej.- A, tak w ogóle, to od kiedy się o mnie martwisz?...
Prychnęła z pogardą całkiem bagatelizując nieprzyzwoite pytanie.
- Całkiem nie rozumiem, po co chcesz tam iść. Nie lepiej… no nie wiem… zagrać w LoL’a?
- Nie ciekawi Cię jak żył największy morderca tego wieku? Co widział na co dzień, gdzie obmyślał swoje zbrodnie? Nie mów, że tak wielką fankę horrorów to nie interesuje.
Tak oto ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem skazując naszych bohaterów na długie pasmo dławiących niepowodzeń okraszonych krwawą pokutą za grzechy niewinnych.
 Drzwi skrzypnęły odcinając im ostatnią drogę ucieczki. Tak oto stali w holu domu największego znanego im zbrodniarza, który jeszcze kilka lat temu budził powszechną panikę na całym Dolnym Śląsku. Rozejrzeli się. Promienie jasnego światła oświetliły jasnym blaskiem, tańczące w powietrzu drobinki kurzu. Lecz tylko to można było nazwać w jakiś sposób pięknym. Cała reszta była zwyczajnie mroczna, jakby przepełniona aurą dawnego właściciela. Dom wydawał się uśpiony, jakby tylko czekał na czyjś powrót. Czy, gdyby jednak istniał, mieszkaniec tolerowałby te wszechobecne pajęczyny, tłuste robale i piekący swąd zgnilizny?  Chyba, że zaległby na wyjedzonej przez mole kanapie oglądając nadal włączony telewizor, wypełniający ciszę miarowym szmerem. Mimo wszystko, wyimaginowanego mieszkańca nie było. Jedynymi ludzkimi istotami w tym domu była nasza para wścibskich nastolatków. I on…
To byłby zwykły pokój. Zwykłe łóżko, zwykłe szafki. Zwykłe stare firany, zwykły haftowany dywan. Gdyby, oczywiście, nie wziąć pod uwagę rozbryzganej wszędzie krwi i martwego mężczyzny leżącego na ,,zwyczajnym łóżku,,. I nie, nie wyglądał jakby spał, jak to wmawiają wam w bajeczkach na dobranoc. Wyglądał jakby ktoś pastwił się nad nim miesiącami, zdejmując zeń maleńkie kawałki skóry, a rany zalewając żrącym kwasem. Jakby morderca upajał się zbrodnią raniąc coraz to mocniej i dotkliwiej, a wszystko miało się odbić w jego wykrzywionej grymasem bólu twarzy. Kościste dłonie wyciągnięte, jakby po ratunek, oddawały horror ostatnich chwil tegoż człowieka, a okaleczone ciało prezentowało ogrom zbrodni. Najgorsze były jednak te martwe, puste oczy przekrwione do granic możliwości tak okrutnie niewinne.


 -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak? Co wam się podoba a co nie?
Macie jakieś pomysły na dalszy ciąg? Piszcie! -->

środa, 21 października 2015

Szaruga nie motywuje do działania

   Tak jak już się wytłumaczyłam w tytule to właśnie szaruga jest winowajcą mojej tu długiej nieobecności ( i wywiadówka... nie pytajcie ;) ). Na szczęście etap ,,przejściowej depresji,, już minął i znów mogę zmotywować się do działania. Jak dobrze znów być w formie ☺!
   Szkoła trwa już prawie od dwóch miesięcy. Jak tam u Was? Dużo nauki? Straszni nauczyciele? Mało czasu dla siebie? Tsa, wszyscy musimy to przejść (niestety). Jeśli całkiem sobie nie radzicie mam dla Was jedną radę wieloletniego kujonka ;) - systematyczność. Wiem, że jest ciężko odrabiać po nocach te długie zadania lub ślęczeć nad historią Rzymu, ale faktycznie warto. Raz czy dwa się zmusisz, a efekty zobaczysz już na następnym sprawdzianie. Sprawdzone! Jeśli zaś dostaniesz jakąś gorszą ocenę zmuś się choć raz do zostania na tej poprawce. Nie będziesz miał zaległości, rodzice będą szczęśliwi, a nauczyciele spojrzą z czasem przychylniej- korzyści jest naprawdę wiele. Nie przekonuje Cię to? Po prostu zaufaj :)
   Ostatnimi czasy zaczęłam pisać do gazetki szkolnej. Nic wielkiego- jedna stronka niskopoziomowego kryminału. Jeśli jednak chcecie chętnie go tu wstawię (możecie się nieźle uśmiać ;) )
    Kończę i pozdrawiam serdecznie.